Na świat przyszedł ciemnoskóry, śliczny, pyzowaty chłopczyk. Urodził się w bardzo ubogiej rodzinie, która niestety musiała oddać chłopca do adopcji. Matka noworodka nie potrafiła sobie poradzić z tą sytuacją, że musi go oddać, ale jej mąż, kazał. Nie miała wyboru musiała oddać, nie chciała, jej wyrzuty sumienia w momencie porodu zaczeły nabierać prawa mocy, jednak co ta biedna kobieta mogła na to poradzić, że nie zdoła wychować swojego synka, co ona mu da? Życie w kartonie, nie miała nic, charowała jak wół, a nie miała ani grosza w portfelu, o czym tu mówić, nie miała nawet portfela. Jej mąż, potężny, czarnoskóry, mściwy mężczyzna, nie chciał słyszeć nawet o dziecku, gdy dowiedział się o ciąży, chciał zabić swoją żonę. Mieszkali przecież w oficynie. Simon, mąż kobiety, pracował w gospodarstwie, zajmował się wszystkimi zwierzętami panów. Nie miał wypłaty, nie dostawał pieniędzy, pracował w zamian za dach nad głową i resztki jedzenia. Nigdy nie sądził, że nie zdoła żonie zapewnić godnego życia, chciał mieć potomstwo bardzo chciał, gdy dowiedział się o ciąży, zdenerwował się, ale nie dlatego, że nie chciał tego dziecka, wręcz przeciwnie, chciał go bardzo, ale nie mógł go mieć. Łzy w jego oczach napływały, gdy chciał pozbawić żonę i dziecka życia. Ale po co? Jak odadzą dziecko do adopcji, to może panowie ich nie wyrzucą na bruk. Pamiętał umowę, którą podpisywał, musiał wyrzeć się potomstwa, na rzecz swojej pracy. Czekała go utradna rozmowa z pracodawcą, w końcu Victoria była już w 3 miesiącu ciąży. Poszedł do rezydencji pracodawców, wszedł od strony garażu, i poszedł do gabinetu Pana Leopolda. Wyjaśnił, że jego żona zaszła w ciąże, ale odadzą dziecko do adopcji, tylko niech ich nie wyrzucają, na to Leopold odpowiedział:
- Dobrze, oddaj dziecko do adopcji, a my w zamian z żoną pozwolimy wam dalej tutaj mieszkać i pracować. Ale pod jednym warunkiem, twoja żona Victoria, nie może zajść w drugą ciąże, jeśli zajdzie, zostaniecie wyrzuceni z dnia na dzień, bez rekomendacji. Czy Simonie zrozumiałeś? Jeśli tak, wyjdź.
Szczęśliwy, a zarazem zrozpaczony Simon wrócił do oficyny, poinformował ciężarną żonę o decyzji Pana.
Mijały miesiące, Victoria była bardzo źle traktowana przez Panią rezydencji, Oktawię. Dokuczała jej, kazała pracować na wysokościach i wszystkich innych czynności, które zagrażały dziecku w łonie matki.
Pewnej nocy, Victoria zaczeła krwawić z dróg rodnych, przerażony mąż poprosił Leopolda o samochód, ten jednak niechętnie wsiadł w swojego Range Rover i zawiózł małżonków do szpitala. Kobieta była w 8miesiącu ciąży, lekarz dyżurujący, zapytał:
- Czy Pani pracowała na wysokościach, powyżej 2 metry? Czy Pani podnosiła ciężary? Wie pani, że ciąża jest zagrożona od 5 miesiąca ciąży.!
Na to kobieta odpowiedziała:
- Niestety tak doktorze, robiłam to i wiele innych czynności. Jednak musiałam, nie miałam innego wyjścia.... - zatrzymała się, kiedy w drzwiach zobaczyła pracodawcę.
Ginekolog zlecił położenie na oddział kobiety, aż do porodu, bez możliwości wypisu na własne życzenie, jednak Leopoldowi, bardzo się to nie spodobało. Podszedł do Simona i wykrzyczał mu w twarz:
- Co ty sobie wyobrażasz? Do porodu będzie tu siedziała!? A co z moją żoną, kto będzie wykonywać czynności które powinna wykonywać Victoria? - zdenerwowany, wyszedł ze szpitala i pojechał do swojej rezydencji.
Po porodzie, kobieta wraz z mężem podpisała dokument, w którym zrzekła się praw rodzicielskich do swojego synka. Tyle go widziała, całego w krwi, czarnego i pomarszczonego. Nawet nie dali jej chłopczyka do rąk, no przecież zrzekła się praw, on nie jest jej, jest oddany do adopcji. Płacz jednak, nie zatuszował, nie pozbawił jej bólu. Musiała go oddać, dobrze o tym wiedziała, a teraz powrót do rezydencji. Tylko jak poradzi sobie z drwiąca i szyderczą Oktawią i Leopoldem, miała dość tego życia.
Rok 1999, grudzień.
Dzień jak co dzień, zbliżały się świeta Bożego Narodzenia, Victoria przygotowywała w kuchni przysmaki święteczne, potrawy, likiery domowej roboty, ozdoby. Simon w tym okresie czasu ubierał choinkę w lampki, bomki i łańcuchy świąteczne, wyciągał wszystko z kartonów jak co roku. Choinka była zawsze świeża, kupiona z lasu, prywatnego lasu bogatego wuja pracodawcy. Dekorował wejście frontowe do rezydencji, gdy nagle na pojazd wjechał Leopold, wychodząc z samochodu, zawołał:
- Simon! Podejdź tu proszę do mnie.
- Tak, w czym panu pomóć.
- Wyciągnij z bagażnika prezenty świąteczne i ułóż pod choinką. Słuchaj, byle byś niczego nie potłukł jak w ubiegłym roku. To nie są tanie rzeczy, nie stać cię nawet na folię ozdobną a co dopiero z zawartościa. Ha ha ha.. Do ruchy! - kpiąc z czarnoskórego lokaja, poszedł do jadalni zjeść obiad z żoną.
Simon wyciągając prezenty zauważył coś dziwnego, coś innego niż co roku. Co tutaj robią prezenty dla dziecka? - pomyślał sobie w duchu.
Nie zastanawiając się długo nad tym wszystkim, zamknął bagażnik samochodu, i poukładał estetycznie wszystkie prezenty pod choinką świąteczną. Wrócił na podjazd i schował samochód do garażu.
W tym czasie jego czarnoskóra żona, podała obiad panom.
- Smacznego.
- Już za pare dni, już na świeta będzie z nami trzecia osoba, nasz 10 letni syn. - pogardliwie zwróciła się do służącej.
- Cieszymy się bardzo z mężem, czy mam przyrządzić dodatkowe potrawy dla Państwa syna?
- Nie, wyjdź.! - krzycząc po służacej straciła równowagę umysłową. - Widziałeś ją? Co za pierdolona czarna dziwka, nie ma za grosz kultury! - w gniewie jadł obiad.
- Simon !!! Simon !!! - szukała męża. - Gdzie ty jesteś??? Simon!!!
- No tutaj! W stajni, przy koniach, sprzątam - odezwał się mąż służącej.
- Oni mają syna... !! 10 letniego !!! Naszego syna!!!
- Co ty mówisz jakiego syna, i jak naszego, zwariowałaś kobieto!
- No mówię Ci Simonie, Oktawia powiedziała, że na świetach będzie trzecia osoba ich syn. W dodatku 10 letni syn. Pracujemy u nich 16lat, kiedy ona była w ciąży? Przecież ja , ja Simonie urodziłam 10 lat temu naszego synka, ona mi go odebrała. - Płacz jednak nie zdziałał cudów, ból powrócił, po oddaniu dziecka do adpocji.
- Co ty opowiadasz, to na pewno nie nasz syn, może adoptowali, ale nie naszego opamiętaj się kobieto! - szarpał kobietą w stajni i rzucił do podłogę. - Wracaj do roboty! Bo nas wyrzucą, stara wariatko!
Wigilia.
W rezydencji Opiców panowała napieta atmosfera w przypadku domowników jak i służby. Służba marwiła się, kim jest dziecko panów, a Opicowie zastanawiali się, jak zmieni się bardzo ich życie, kiedy chłopiec wejdzie w ich rodzine i stanie ich ich członkiem.
No i nadszedł ten moment, na podjazd rezydencji podjechał samochód z domu dziecka. Z pojazdu wyszedł mały, czarnoskóry, 10 letni śliczny chłopczyk, za nim ciemnej karnacji, o czarnych włosach i muskularnej posturze dyrektorka instytucji.
- Witamy was w naszej rezydecji, witaj w domu synku. - powiedziała Oktawia.
- No przecież to nasz syn Simonie, to on! To moje dziecko! - mówiła nerwowo i zarazem po cichu do męża Victoria.
- No co ty opowiadasz, to nie nasz syn, to jakieś inny murzyn i ich dziecko. Skąd masz tą pewność, że to on? Oszalałaś, czy oni by chcieli wychowywać dziecko służby? - powiedział z irytacją.
- No, masz rację mężu.
- Mamo....tato.... przygotowałem wam prezent na święta, czy jesteście z niego zadowoleni? - wręczył nowym rodzicom rękodzieło.
- Cudowne! Chodźmy jeść kolacje! Aaaa prezent damy pod choinkę, tradycyjnie.
Mijały tygodnie, Oktawia była cudowną matką a zarazem przyjaciółką do małego Jana, dawała mu wszystko, zabawki, najlepsze ciuchy, szkoła prywatna, miał wszystko czego by dusza zapragnęła. Pewnego dnia przyszedł do kuchni w podkoszulku i pił mleko z kartonu. Do kuchni w tym momencie weszła służąca i zauważyła na jego ramieniu znamię w kształcie maluteńkiego listka. W tym momencie przypomniała sobie moment w życiu z porodu. Przecież jak badali małego to miał na ramieniu znamię - myślała.
- Chciałbyś sobie coś zjeść synku? - powiedziała z rozpędu Victoria.
- Synku? Dlaczego Pani do mnie tak mówi? Ciasteczka... - zdziwiony chłopczyk.
- A wiesz, tak czasami się mówi, ale bardzo Ciebie przepraszam, nie mów o tym rodzicom, dobrze?
- Ale dlaczego, mam nie mówić mamie? - zaszokowany.
- Bo nie powinnam tak mówić, mamie zrobi się przykro, chcesz tego, żeby była smutna z mojego powodu? Z mojej głupoty?
- Ma Pani rację! Idę się bawić! Pa. - pobiegł do salonu.
- Pa synku... - zaczeła płakać i gotować obiad pracodawcą.
- Słuchaj Simon to nasz syn i teraz jestem tego pewna na 100%. On ma znamię na ramieniu, znamię w kształcie listka. Pamiętasz jak go badali i z ukrycia na niego patrzyliśmy? Zauważyłam, ty też , że było tam znamię , to on! Jan? Dlaczego..... przecież, to jest nasz Paul. - zrozpaczona kobieta rzuciła się w ramiona męża.
- Ale słuchaj, zrzekliśmy się praw rodzicielskich, a gdyby oni go wychowywali, ciesz się, ma życie o którym mogliśmy marzyć, żeby mu stworzyć, niech się cieszy, że trafił na Leopolda i Oktwię, a nie na nas. Victorio, zrzekłaś się bycia matką, nie możesz mieć teraz pretensji ani do niego, ani do panów ani do życia, zrobiłaś to co musiałaś.
- A co jeśli oni zrobili to specjalnie? I teraz mamy się męczyć i cierpieć, że żyjemy obok niego i nie możemy nawet go przytulić? - płakała w ramie Simona.
- Ale po co? Na moje oko, oni nawet nie wiedzą, że to nasz syn. I tak ma zostać! Słyszysz kochanie? Tak ma zostać! Zniszczą mu życie jak nam, jeśli dowiedza się prawdy.
Rok 2005, kwiecień.
Jan Opic obchodzi swoje 16 urodziny, od rodziców dostał klucze do swojego skutera, za to od służby dostać mały podarunek w postaci przysmaku ciemnoskórych z ich rodzinnych stron. Chłopakowi spodobały sie wszystkie prezenty, był bardzo miłym i dobrym chłopakiem.
Jeździł sobie po ulicy nowym skuterem, kiedy z nienacka wuj ojca wymusił mu pierwszeństwo na skrzyżowaniu i uderzył w niego z bardzo dużą siłą. Chłopak wyskoczył i uderzył bardzo mocno głową w asfalt drogi. Jan stracił przytomność, i sąsiedzi, widzący owy wypadek zadzwonili po pogotowie ratunkowe oraz policję.
- Jak mogłeś ty durniu zrobić chłopakowi krzywdę?! - krzyczała wulgarnie Oktawia na wuja.
- Zwarzaj na słowa! A ty mogłaś kupić mu kask, albo najpierw żeby poszedł na prawo jazdy dla skuterów, nie ma 18 lat.
- No ty chyba sobie żartujesz, policja mi powiedziała, że to ty wymusiłeś pierwszeństwo.
- Policja, też wie, że on nie miał prawa jeździć tym pojazdem jednośladowym cwaniaro.
- Przestańcie! - uspokajał ich Leopold. - Gdzie lekarz? - zwrócił się do pielęgniarki.
- Panie Leopoldzie, pana syn potrzebuje krwi, stracił jej bardzo dużo. Prosilibyśmy się zbadać, a nie ukrywam, przydadzą się.... - mówił lekarz.
- Krew rodziców biologicznych.... niech pan kończy jak zaczyna - wyszedł z gabinetu.
- Trzeba się zbadać, ale najprawdopodobniej będziemy musieli iść do Simona i Victorii. - zdeterminowany i zdenerwowany mąż uświadomił arogancką żonę.
- No ty chyba oszalałeś!
- To chyba będzie konieczne.
Rok 2005, maj.
- Jesteśmy twoimi rodzicami.
- Że co słucham? Jak to wy? A mama i tata? No ja wiem, że jestem adoptowany, ale jak to wy. Jak to??? Wy???? mieszkacie w oficynie! Ja w rezydencji... kim wy dla mnie jesteście? Służbą! Wynocha... - oburzony sytuacją Jan, wypędził z pokoju biologicznych rodziców.
- Mamo !!!! Tato !!!! - wołał swoich aktualnych rodziców.
- Tak synku?
- Kim ja jestem? Opicem? czy tym murzynem z rodu tej brudej służby. - zapadła cisza. - No mówicie do cholery!!!!
- Nie tym tonem Janie! - zirytował się ojciec. - Powinien znać prawdę Oktawio...
- Jaką prawdę??!! - Jan.
- Tak jesteś synem, biologicznym synem Simona i Victorii. 16 lat temu oddali cię do adopcji. Nie chcieli cię mieć, my im mówiliśmy, że pomożemy, że oczywiście, będą dalej mogli u nas pracować i Ciebie synku wychowywać, ale nie chcieli. Woleli się ciebie pozbyć i zrzeć sie wszelkich praw do ciebie. Przykro nam. - Oktawia wiedziała, że skłamała, dlatego udała zawroty głowy i wywołała łzy w oczach.
- Tato....? A to czemu dopiero po 10 latach dopiero wy mnie adoptowaliście?
- Synku.... - przerwała mu żona.
- W od różnieniu do twoich biologicznych rodziców, my mamy sumienie i nie chcieliśmy, zebyś ktwił w bidulu. Staraliśmy się o Ciebie 3 lata, dość długo nie sądzisz? Bo twoja mamuśka się o Ciebie nie starała nawet po porodzie. - brneła w tą huśtawkę trudnych emocji i kłamstwie. - Adoptowaliśmy Cię, daliśmy ci wszystko. A oni? co by ci dali? nic, sam wiesz, kim oni są.
- Masz rację mamo, przepraszam. Kocham Cię.
Tato, zwolnij tych aroganckich ludzi. Natychmiast! - rodzice wyszli z pokoju syna.
Rok 2006, styczeń.
Jan Opic siedzi w kawiarni i czeka na biologicznych rodziców w tajemnicy przed Leopoldem i Oktawią. Czekał 25minut, aż się doczekał, do kawiarni weszli załamani, rozpaczeni rodzice. Victoria miała na sobie sweter i spodnie bardzo taniej jakości. Za to ojciec bardzo taniej jakości garnitur. Boże jaki wstyd - myślał w duchu Jan.
- Od rodziców wiem, jak bardzo chcieliście się mnie pozbyć ze swojego życia. Ale nadszedł czas, żebyście się osobiście mi wytłumaczyli! A wiec słucham. Uprzedzam... wyglądacie okropnie, jak biedacy, bogu dzięki, że nie śmierdzicie bo by dopiero był wstyd mi z wami siedzieć, tak ja mam reputacje. - arogancki.
- Upodobniłes się do swojej matki... Byłeś dobrym chłopakiem jak my, teraz jesteś pusty, arogancki, pruderyjny i nowobogacki.
- WOW, jakie słowa. Słownik? Czy telewizja... Aaa zapomniałem, nie mieszkacie już w oficynie, nie macie takich technologii.
- Wychodzimy ! Nie będzie nas obrażał, to już nie jest nasz syn! To bogacz, który ma korzenie biedaków! - wstał Simon.
- Nie! Zostań, to twoja krew. Tylko Oktawia zrobiła z niego potwora. Trzeba mu powiedzieć kim był, kim jest i kim się stał. Bo jest naszym synem! - mąż usiadł, jednak Jan truche poczuł się źle, że tak potraktował prawdziwych rodziców, jednak nie przeprosił, jego duma była taka sama jak jego mentorki.
Rozmawiali bardzo długo, były łzy, były wyrzuty sumienia i wyrzuty odrzucenia. Jednak chłopak zrozumiał, że jego ideał matki, ideał kobiety go okłamała i zrobiła wszystko, by znienawidził własnych rodziców.
Chłopak wrócił do domu i pobiegł do gabinetu ojca.
- Jak mogłeś mi to robić? Dlaczego matka kłamała? Wiem wszystko, a ty? Tyle lat milczałeś, jak mogłeś dopuścić, zebym JA, ja potraktował tak swoich rodziców, biologicznych w dodatku rodziców. - łzy napływały mu do oczu, mówił z zaciśnietymi zębami i bólem w sercu.
- Synku, ja nie chciałem, ale twoja matka, tak bardzo nienawidzi biedoty, że to wszystko uknuła. Chciała, żeby twoja prawdziwa matka cierpiała, żeby widziała, jak ty traktujesz ich jak śmieci. Ale co ja mogłeś, straszyła mnie. Wybacz mi synu. - przytulił Jana i poszli do sypialni kobiety.
- Jesteś z siebie zadowolona? Nasz syn o wszystkim wie, rozmawiał z tymi ludźmi.
- Jakim ty jesteś głupim człowiekiem mężu. Synku, wejdź - zawołała.
- Jak mogłaś mi to zrobić, co? Byłaś dla mnie wszystkim. Matką, mentorką, przyjaciółką i ideałem kobiety. A ty wbiłaś mi nóż w serce. Matka moja Victoria wszystko mi powiedziała, za to tato - wskazał palcem na Leopolda. - dopowiedział, co zrobiłaś. Zraniłaś mnie. - krzyczał i wyrzucał wszystko co go bardzo boli.
- Czas żebyśmy porozmawiali, ja, ty i twój ojciec.
- Słuchamy. - powiedzieli jednym głosem.
- Kiedyś byłam biedna jak mysz kościelna. Mój ojciec był alkoholikiem, pił codziennie, w sumie nigdy to on nie był treźwy, pił i bił. Mama moja, twoja babcia, była dziennie katowana przez ojca, miał do niej pretensje, że nie miał już vódki w lodówce, albo że źle postawiła cukierniczce. Było nas 10 rodzeństwa, każde z nas wyparło się ojca w momencie skończenia pełnoletności. Matka zmarła gdy miałam prawie 18 lat, dokładnie 7 dni przed urodzinami. Nawet nie wiesz jaki to był cios. Uciekłam z domu po pogrzebie, wyparłam się ojca, spałam miesiącami w stajni z końmi. Śmierdziałam ich odorem, jadłam siano, i gdy coś ukradłam gospodarzą. Nie mam czym się chwalić, miałam 24 lata, kiedy gospodarz mnie zgwałcił, bił i gwałcił, zaszłam w ciąże, tak bardzo mnie skatował, że w tej stajni poroniłam swoje dziecko... - płacze. - Cierpiałam, ale uciekłam, pomogła mi ciotka, nie prawdziwa, ale dla mnie to moja ciotka, przyjeła mnie pod dach, nauczyła kultury, nauczyła etykiety. Znienawidziłam biedaków! Sama tym byłam, dalej jestem, jestem biedna w sobie, w duszy. - przerwała. - Później poznałam Leopolda, i mieliśmy służbe, źle ich traktowałam nie powiem, ale miałam obraze, dla mnie każdy biedak był menelem, a każda kobiete nienawidziałam, jak swojej matki, że nie potrafiła mnie uratować. - przerwała, żeby wytrzeć łzy. - Kiedy twoja biologiczna matka zaszła w ciąże, miałam przed oczami, że czeka cię życie takie jakie ja miałam, nie miałam pewności, ze ciebie nie skrzywdzą. Chciałam Ci dać wszystko, na początku chciałam, zeby twoja matka poroniła, chciałam uchronić Cię, przed życiem jakie ja miałam. A teraz? nie potrafię sobie sama wybaczyć.
Kobieta nie zauważyła, że w drzwiach stali rodzice chłopaka i wszystko słyszeli. Victoria podeszła do Oktawii, przytuliła ją i powiedziała dwa bardzo ważne słowa, słowa które zmieniło życie tej rodziny - Wybaczam Ci.
Fajne opowiadanie, kurcze naprawdę dobre. Patrz i nawet w życiu tak jest, ludzie robią coś, myślimy, że tak bardzo nas nienawidzą, a oni nienawidzą tak naprawdę samych siebie tak...Albo ludzi których spotkali, tak utkwi im to w pamięci, że wyżywają się na innych, mimo że to nie Ci sami ludzie. Nic dodać, nic ując, daje 0-10 ?? *9 , ale nie dlatego że daremne, tylko dlatego, zebyś pisała dalej i nas nie opuściła!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, za opinię, za ocenę, za przeczytanie ! :) Już jestem w tracie pisania drugiego opowiadania.
UsuńWitam, dość ekscytujące opowiadanie. Czytam Ciebie dopiero pierwszy raz, nie wiem jak pisałaś wtedy, ale daję 5+ (ocena, nie skala). Humanistką to ja oczywiście nie jestem, więc niczego się czepiać nie mogę. Co do opowiadania, treści, jestem mile zaskoczona. Szkoda, że nie dłuższa opowiastka, ale na prawdę mega zadowolenie z mojej strony.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny wpis, pozdrawiam AJ-K.
Dziękuję bardzo, za opinię, za ocenę, za przeczytanie! :) He, no właśnie nie chciałam przedłużać, w końcu opowiadania krótkie:) Już jestem w trakcie pisania drugiego opowiadania, mam nadzieję, że wpadne w gusta i teraz będzie ok.
UsuńFajne i dość ciekawe opowiadanie. Zobaczymy jak będzie dalej. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam do dalszego czytania moich "wypocin". Dzisiaj publikuję nowe opowiadanie, króciutkie.
UsuńPozdrawiam.:)