czwartek, 7 maja 2020

Życie jak pogoda

Byłem kiedyś młody, bogaty, elegancki, szarmancki. Jednak życie pisze różne scenariusze i w wieku obecnym moje życie jest biedne i pozbawione barw. Jestem jak pogoda - raz słońce, huragan, deszcz. Opowiem wam swoją historię w skrócie od młodych lat co przeżyłem, jak żyłem i co się ze mną stało.


Nazywam się Zenon Proksz, urodziłem się na Podkarpaciu. Moja matka Elżbieta była księgową z zawodu, jednak po urodzeniu ostatniego dziecka - czyli mnie - postanowiła zrezygnować z pracy i już zając się domem. Wiadomo było nas 5 + rodzice = 7 , daje do myślenia - ile to pracy! Matka była cierpliwa i miła, zawsze wysłuchiwała nas, pomagała w nauce, nigdy nie krzyczała - nawet jak powinna. Zmarła kiedy moja siostra (3 dziecko moich rodziców) wyszła za mąż. Tydzień po ślubie, mama zmarła - wszyscy przeżyliśmy jej śmierć, jednak życie biegnie dalej.


Ojciec mój Leszek Proksz, był inżynierem, nienawidził połowy wioski, w której mieszkaliśmy. Dlaczego? był strasznie opryskliwym człowiekiem, zadziornym, cwanym no i nie dawał sobie "w kaszę dmuchać" - mój wujek, jego brat był sołtysem - oboje ze sobą nie rozmawiali. Liczyła się tylko POZYCJA i kto ma więcej pieniędzy.
Po śmierci matki, ojciec nie za bardzo utrzymywał z nami kontakt. Mimo że ja zostałem w domu, w końcu byłem najmłodszy - mój kontakt z ojcem, był tylko wtedy jak przyszły święta i udawał jak bardzo mnie toleruje - nie byłem partią dla niego. Kiedy skończyłem 18 lat, tato zasugerował mi, żebym wziął się za siebie i się wyprowadził. Co miałem zrobić? Posłuchałem - spakowałem się i ze łzami w oczach, bez grosza przy duszy opuściłem rodzinny dom, wtedy po raz pierwszy wypowiedziałem słowa - "brakuje mi mojej mamy" - ale nie wskrzeszę jej z martwych. Odeszła i teraz ja muszę odejść ale z domu, nie ze świata.


Żyłem wszędzie, pod mostem, w śmietnikach. Aż trafiłem na bardzo dobrych ludzi - opowiedziałem swoją historię i postanowili podać mi dłoń. Zaoferowali mi pokój, wyżywienie i łazienkę. Było tylko jedna rzecz, którą musiałem spełnić - podjąć pracę. Także nie czekałem ani chwili, następnego dnia, zaraz po ogarnięciu się. Poszedłem szukać pracy - natrafiłem na drukarnie i od razu mnie przyjęli. Nowi "rodzice" - tak ich nazywałem - byli ze mnie bardzo dumni. Pomagałem im uprawiać rolę, w domu no i dawałem pieniądze, nie tylko na utrzymanie, ale też żeby mogli pożyć na stare lata. Jednak szczęście nie trwało zbyt długo - oboje mieli wypadek na polu i zmarli. Bałem się jak ognia, że teraz ich córka wyrzuci mnie z domu - tak się jednak nie stało, dalej miałem pokój. Jednak młoda kobieta nie gotowała mi, musiałem sam się nauczyć - a dla mnie to była katorga.


Minęły 3 lata i nawet nie uwierzycie, że właśnie córka moich nowych rodziców, została moją żoną. Pokochałem jej charyzmę i zapał do pracy. Katarzyna z zawodu była szwaczką, jednak osobą o wielkim i dobrym sercu. Długo musiałem się starać, żeby zwróciła na mnie uwagę, ale udało się - zyskałem piękną żonę. Nie okłamując, nie dodając jakieś 4-5 miesięcy po ślubie moja Kaśka zaszła w ciąże, co to za radość dla nas była ogromna.
Urodziła bliźnięta chłopca i dziewczynkę - to były urwisy, dały nam nieźle popalić, od razu pomyślałem sobie o swojej pierwszej siostrze, była taka sama - no ale co robiła? Gdzie mieszkała? Kontakt się urwał przez ojca - a mnie nie było stać, żeby się dowiedzieć.


Kiedy nasze bliźniaki skończyły 6 lat, urodził nam się syn - wtedy zakładałem swoją firmę. Bałem się jak cholera, ale moja żona zawsze stała za mną murem, miałem w niej oparcie dlatego założyłem stolarnię. Szło dobrze, przyszedł moment, że musiałem zatrudnić pracowników. Byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną.
No ale jak wspominałem, moje życie jest jak pogoda - żona zmarła, wtedy pękło mi serce, nie wiedziałem dlaczego Bóg odbiera mi osoby, które tak bardzo kocham i na które mogę liczyć. Zatrudniłem więc opiekunkę do dzieciaków, a sam musiałem zapierniczać w pracy, żeby było nam dobrze.


Pewnego wiosennego poranka dotarła do nas wieść, że mój ojciec zmarł - nie wiedziałem jakie odczuć reakcje, uczucia. Było mi to w prawdzie obojętne. Jednak dzieci namówiły mnie, żebyśmy jechali pożegnać się z ojcem i dziadkiem. Pojechaliśmy, zobaczyłem po tylu latach swoje rodzeństwo - wszyscy rozpłakaliśmy się i postanowili odnowić swój kontakt. Tragedia nas odsunęła, jednak druga tragedia przybliżyła. W rozmowie z rodzeństwem dowiedziałem się, że wszyscy mamy tego samego pecha, straciliśmy swoje drugie połówki i otaczających nas ludzi. Zostały nam tylko nasze pociechy i teraz my rodzeństwo.
Pogrzeb się skończył, i wszyscy wróciliśmy do swoich domów. W końcu przyszedł czas mówić "rodzinka w komplecie", może nie do końca no ale jednak. Spotykaliśmy się w każdą niedziele u kogoś innego na obiad i kawę. Urodziny spędzaliśmy wszyscy w domu rodzinnym, każdy z nas zadbał żeby salon wyglądał tak jak prowadziła go mama. Odnowiliśmy też kuchnia i łazienkę, jednak resztę zburzyli. Raz w miesiącu z każdy nas sprzątał dom mamy i dbał o niego.
Jednak sielanka w naszym życiu nie może trwać wiecznie. Najstarsza siostra z bratem zachorowali na raka, zmarli szybko do 2 miesięcy - bardzo cierpieliśmy, moje dzieci także pokochali swoje wujostwo. Zostaliśmy teraz w trzech z rodziny Proksz.


Nie zauważyłem, że czas płynie dzieci rosną ja się starzeje... Moja dwójka rodzeństwa się odizolowała, już nie chciała spotkań, ja tym bardziej nie miałem zamiaru się narzucać. Stwierdziłem, że życie jest bardzo niesprawiedliwe.
Bliźniaki się pożeniły i wyfrunęły z gniazda - córka pojechała z mężem za granicę do Szwecji. Urodziła 5tkę dzieci i przyjeżdżała mnie odwiedzić tylko na święta Bożego Narodzenia, wtedy była tutaj aż do nowego roku.
Zaś drugi bliźniak syn po ślubie z Olgą, wyprowadził się nad polskie morze. Częściej mnie odwiedzali - Wielkanoc, urodziny, Boże Narodzenie i Sylwester. Ale czułem się mimo to bardzo samotny.
Co z moim drugim synem? On miał charakter swojego dziadka, mojego ojca. Czysty ignorant, liczą się tylko pieniądze nic więcej.


Musiałem przyznać, że jestem już stary i czas oddać stolarnię któremuś z dzieci bądź sprzedać. Poczekałem na wszystkich do świąt Bożego Narodzenia, wtedy byliśmy wszyscy razem - zapytałem prosto z mostu "kto chce przejąć moją stolarnię i zostać nowym właścicielem?" - jednak żadne z moich dzieci nawet się nie zajękło. Powiedziałem więc tak "jeśli do roku nikt z was się nie zdecydują, firma idzie na sprzedaż".


Minął rok, spotkaliśmy się wszyscy ponownie w okolicznościach świąt Bożonarodzeniowych - zapytałem tylko, czy chcą firmę, nie chcieli - także ok, ja nikogo nie będę zmuszał prawda, postanowiłem wtedy że po nowym roku zacznę kroki sprzedaży stolarni. Chciałem iść już na spokojną emeryturę i żyć w sielance. Spędziłem z dziećmi i wnukami naprawdę super imprezę sylwestrową z grupą znajomych, masą alkoholu i DJ. Powiedziałem sobie - raz się żyję, muszę spróbować czegoś innego, niż tylko i wyłącznie tradycja.


Po nowym roku, wszedłem na stolarnię i obserwowałem pracowników, po czym zawołałem jednego z nich i zapronowałem mu sprzedaż firmy - on jednak odmówił - powiedział tak "przejmę firmę ale po twojej śmierci, wolę jak przepiszesz mi firmę, ale żeby prawnie było moja po śmierci prawdziwego właściciela" - byłem zadowolony i poszłem na ten układ. Wszystkie formalności załatwiliśmy u notariusza i prawnika. Byłem zadowolony, że mój dobytek, zostanie przekazany w dobre ręce. Jednak nie przychodziłem już do firmy, władzę sprawował Henryk Król, ja stwierdziłem że odtąd emeryturka.


Moja emeryturką trwała 5 miesięcy, później dowiedziałem się, że jestem chory na raka płuc - nie chciałem pomocy, tylko jak najszybciej spotkać się ze swoją żoną i przybranymi rodzicami, prawdziwą mamą i rodzeństwem. Nie zależało mi na spotkaniu ojca w zaświatach, nie po tym jakim był człowiekiem. Męczyłem się krótko - ponad 2 tygodnie, w dniu rocznicy ślubu odeszłem z tego świata i spotkałem się z żona.

3 komentarze:

  1. Aleksandra Jędrowska Kubiak12 maja 2020 22:11

    O jak szybko dodane nowe! Super:) Opowiadanie świetne, bardzo, mnie wciągneło i jestem mega zadowolona. Czasem się zastanawiam, czemu niektórzy ludzie muszą mieć ciągle pod górkę.... Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż przykro czytać ile trzeba w życiu złego przeżyć. Ale mimo wszystko ten pan był bardzo dobrym człowiekiem. Super, moim zdaniem te opowiadania w tych formach są o wiele lepsze! 6+

    OdpowiedzUsuń
  3. życie jak pogoda - trafny tytuł, pasuje idealnie do treści opowiadania.

    OdpowiedzUsuń